Było przyjemne jesienne popołudnie. Nie było już, co prawda, zbyt ciepło, ale przy odpowiednim ubraniu i podczas porządnego marszu, nie czuło się chłodu. Bułanek zdążył już dziś wyciągnąć Misia na poranny spacer. Wiedział, że z przyjacielem nie będzie nudy. Piesek dotrzymywał mu kroku i nie trzeba było go poganiać ani na niego czekać. Obaj bardzo lubili wspólne eskapady gdzie nogi poniosą. To, że Misio czasem coś wywęszył i pędził za zapachowym tropem co sił w jego krótkich nogach, bardzo Bułankowi odpowiadało. Najczęściej było to zapowiedzią ciekawej przygody. To nic, że czasem gubili trop w gęstych krzakach, z których wychodzili oblepieni rzepem. Bywało też tak, że nos Misia zaprowadził ich tam, dokąd lepiej było się nie zapuszczać. Jak na przykład wtedy, gdy trafili do nory Lisicy, która opiekowała się swoimi maluchami. Oj, jak wtedy dostali popalić. Uciekali tak szybko, aż się za nimi kurzyło. Mimo to, nie zniechęciło to ich do wspólnych wypraw. Poznawanie świata było ich pasją. Dziś, co prawda, nic bardzo emocjonującego się nie wydarzyło i Bułanek czuł mały niedosyt. Konik wylegiwał się pod ścianą stajni, wystawiał swój aksamitny bułankowy nosek do słońca i łapał jego ostatnie promienie. W tym miejscu było nawet przyjemnie ciepło. Tym bardziej, że Puszek wtulał się w jego koński kark okrywając się grzywą. Bułanek zastanawiał się, co by tu jeszcze dziś wymyśleć. Dokąd pójść? Kogo ze sobą zabrać? Kotek był wspaniałym towarzyszem, ale do drzemek, wylegiwania się w ciepełku i bujania w obłokach. Do nieprzewidzianych w skutkach eskapad raczej się nie nadawał. Nie, żeby kotek nie lubił spacerów. Ale na te wybierał się raczej sam. Chodził wtedy własnymi ścieżkami a kiedy wracał, bywał tak zmęczony, że nie miał sił i chęci na opowieści. Najczęściej zasypiał wtedy na kilka godzin w wymoszczonym w cieplutkim sianku gniazdku. Bułanek, zaciekawiony tym, gdzie tak znika jego przyjaciel, próbował kilka razy podłączyć się do Puszka, idąc jego śladem. Zawsze jednak kończyło się to tak, że kotek ginął gdzieś w zaroślach a Bułanek musiał sam wracać do domu. Często bywało też tak, że Puszek przepadał na długie nocne godziny, po czym wracał nad ranem padnięty. Przyjaciele przyzwyczaili się już do tego i nawet kotka o nic nie pytali. Tak, jak dziś Bułanek, pozwalali mu wtulić się w cieplutkie miejsce i odsypiać nieprzespaną noc.
– Ileż można leżeć? – Bułanek, zerwał się na równe kopyta.
– O co chodzi?! – syknął Puszek, zaskoczony tak gwałtowną pobudką. Aż mu się sierść zjeżyła na grzbiecie.
– Przyjacielu, ja wszystko rozumiem, ale żeby tyle spać?! Życie prześpisz!
– Przeeestań – odburknął, na powrót senny, Puszek i leniwie podreptał na pobliską drabinę prowadzącą do szopy. Przysiadł jeszcze na ostatnim szczebelku, skąd widok miał przedni, bo na całą okolicę, ziewnął przeciągle i powiedział do konika:
– Zdaje się, że będziesz miał towarzystwo do swoich wygłupów. Na mnie już pora. Nie zniosę tych hałasów – i przecisnął się przez szparę w drewnianych drzwiczkach szopy.
Rzeczywiście, głosy były coraz wyraźniejsze i dało się w nich rozpoznać śmiech Olka i Marysi. Bułanek fiknął z radości i pogalopował dzieciom na powitanie.
– A dokąd to się wybieracie? – zagadnął przyjaciół.
– Idziemy nazbierać kolorowych liści! Będziemy z nich robić piękne jesienne bukiety! – krzyczały dzieci.
– To ja rozumiem – powiedział z uznaniem Bułanek – mogę się przyłączyć?
– Tak, będzie super!
Dzieci bardzo się ucieszyły, że będą miały towarzystwo. Po drodze zabrały jeszcze Misia, który stwierdził, że spacerów na świeżym powietrzu nigdy za wiele.
Świat mienił się tysiącem barw. Dzieci podskakiwały radośnie a Bułanek starał się dotrzymywać im tempa. Raz pędził galopem, po czym zwalniał do miarowego kłusu po czym znów szedł wolniutkim stępem. Miso też trzymał się blisko dzieci, choć bywało, że jego instynkt był silniejszy i wtedy ginął na chwilę gdzieś w gęstych i wysokich trawach. Nagle przyjaciele znaleźli się pod ogromnym kolorowym parasolem. Wszystko dookoła zrobiło się pomarańczowo-czerwone. To było niesamowite wrażenie! Olbrzymie liście jesiennego klonu wisiały tuż nad ich głowami. Marysia popatrzyła w górę. Ciepłe promienie słońca przedostawały się przez, przerzedzoną już nieco, koronę drzewa i delikatnie głaskały ją po policzkach. Olek brodził po kolana w puszystym kolorowym dywanie, którego frędzle szeleściły trącane przez łagodny wiatr. Czasem, wysuszone listki zachęcone nagłym mocniejszym powiewem, ruszały w wesoły taniec, wirując jak bączek. Unosiły się przy tym nad ziemią, próbując wzbić się wysoko w niebo. Innym razem turlały się chaotycznie po ziemi jedne za drugimi, jakby bawiły się w berka.
– Marysia, szukaj mnie! – zawołał Olek.
Marysia rozejrzała się, ale nie zobaczyła brata.
– Tu jestem! – usłyszała wesoły głos.
– Ju-hu! – Olek wynurzył się z kopczyka kolorowych liści, podrzucając je wysoko nad głowę siostry.
– Ja też chcę! – krzyczała Marysia, nabierając w ręce tyle suszu, ile tylko mogła.
Misio tak zlał się z kolorami, które leżały pod klonem, że był prawie niewidoczny. Czasem nurkował w liściach, znikając w nich na dłuższą chwilę, po czym wyskakiwał i próbował złapać te, które akurat spadały z drzewa. Innym razem wydawało mu się, że jego ogon to żółty listek i gonił go kręcąc się w kółko.
– Patrzcie tam! – Marysia wskazywała paluszkiem brzozową aleję.
– Ja cię kręcę! – Bułanek pędził już w kierunku siwych pni tych eleganckich starszych pań.
– Złoty deszcz! – Olek patrzył na migoczące w słońcu listki, które gęsto opadały z brzóz i tworzyły na drodze drogocenny kobierzec.

Przyjaciele obserwowali to jesienne widowisko jak zaczarowani. Misio oczywiście zniknął gdzieś w listowiu. Zdradzał go jedynie szelest.
– Hał – ałał! – zabrzmiało żałosne szczekanie pieska i Misio, jak z procy, wyskoczył z żółtego tunelu. A zaraz za nim wyturlała się kulka, która w promieniach słońca połyskiwała, jak najprawdziwsze złoto.
– To jakieś czary… – Bułanek nie dowierzał.
Olek podszedł powoli do tego… no właśnie…
– Co to jest?!- patrzyła z zaciekawieniem Marysia.
– Uważajcie, to kłuje – ostrzegł Misio, liżąc, bolącą jeszcze, łapkę.
– Kłująca złota kula? Coś tu się nie zgadza… – Olek próbował rozwiązać zagadkę.
Przyjaciele stali nad kłębkiem oblepionym żółtymi liśćmi, ale nikt nie odważył się wziąć go do ręki. Wpatrywali się w znalezisko uważnie i czekali, co się dalej wydarzy. Kula jednak ani drgnęła.
– Bułanku, może Ty spróbujesz? – zaproponowała Marysia – masz kopytka i nawet jeśli Cię ukłuje, to nic nie poczujesz.
Bułanek zastanawiał się przez chwilę, po czym stwierdził niepewnie:
– Właściwie… masz rację… Przecież to tylko kula liści. Może i wygląda czasem, jak ze złota, szczególnie kiedy mieni się w słońcu, ale przecież…
Wtem kulka zaczęła delikatnie zmieniać kształt. Jakby się rozwijała… Najpierw wyłonił się z niej mały czarny guziczek, który jakby coś węszył. Potem pojawiły się dwa kolejne, nieco mniejsze guziczki po bokach. Na koniec pokazały się 4 małe łapki. Stworzonko zorientowało się, że ta hałaśliwa grupa nadal nad nim stoi, więc rzucił się do ucieczki.
– Hej, poczekaj! – zawołał Olek.
– Nie uciekaj – dodała Marysia.
– Nigdy wcześniej nie widzieliśmy takiego stworzenia – Bułanek był bardzo zaciekawiony.
Tylko Misio jakoś nie był skory do rozmowy. Ciągle jeszcze czuł ból po ukłuciu w łapkę i chyba nie miał ochoty na zapoznawanie się z kimś tak niedelikatnym.
– Chcielibyśmy się zaprzyjaźnić – na te słowa Marysi, stworzenie zatrzymało się.
– O tym możemy porozmawiać na wiosnę, teraz idę szukać nowego legowiska. Jedno już mi zniszczyliście – odpowiedział naburmuszony przybysz, ubrany w płaszcz, utkany z brzozowych liści.
Misiowi zrobiło się trochę przykro, bo zadaje się, że to on niechcący zepsuł zimową norkę tego żyjątka.
– A Ty mnie ukłułeś w łapkę – odezwał się w końcu piesek – Jak jakiś jeż! W tym momencie wiatr mocniej zawiał i złoty płaszcz spadł z pleców stworzonka.
– Przecież jestem jeżem – odpowiedział Misiowi, już nie tak złoty, i nieco mniej najeżony towarzysz – i zrobiłem to niechcący. Przepraszam, jeśli Cię zabolało. Po prostu się wystraszyłem, kiedy na mnie wpadłeś. A ja dopiero co zapadałem w zimowy sen.
– Ja też przepraszam – odpowiedział jeżykowi piesek, który zapomniał już o bolącej łapce – tak się cieszyłem tą piękną jesienią, że nie zauważyłem Twojego zimowego domku.
– Nie szkodzi. Dookoła jest tyle liści, że na pewno znajdę jakieś miejsce, w którym bezpiecznie prześpię całą zimę.
– Z chęcią Ci pomożemy – powiedział Olek.
– A jak się nazywasz? – zapytała Marysia.
– Jestem jeżyk Jerzy.
– Może jednak zdążymy się zaprzyjaźnić zanim zapadniesz w ten swój zimowy sen? – Marysia nie dawała za wygraną, bo bardzo lubiła zwierzęta.
– Chodźcie! – Olek wołał już wszystkich, bo znalazł idealne miejsce na nowe legowisko dla Jerzyka. Zgarniał liście pod drzewo, usypując z nich pokaźny kopczyk – To będzie miejsce w sam raz dla Ciebie, nasz nowy przyjacielu.
– Bardzo Ci dziękuję. Przyjdźcie obudzić mnie wiosną, kiedy już słońce zacznie mocniej przygrzewać – jeżyk pomachał na pożegnanie swoim nowym przyjaciołom i zakopał się w stercie kolorowych liści.

