Dni nad Wrzecionkiem mijały Dzieciom na beztroskich zabawach z przyjaciółmi z zagrody oraz na szaleństwach w śniegu. Dziadek przygotował Marysi i Olkowi worki wypchane sianem, na których do wieczora zjeżdżali z pobliskich górek. Urządzali sobie zawody, kto dalej zjedzie. Raz nawet dzieciom udało się namówić rodziców na wspólną zabawę. Śmiechu było co niemiara! Mama ciągle spadała z worka! Tata wpadał w zaspy. Tylko nogi wystawały mu spod śniegu. Oboje wyglądali jak bałwany.
Z każdym dniem w domu Dziadków wyczuwalne było coraz większe napięcie. Babcia krzątała się energicznie po kuchni, z której docierały przeróżne dźwięki i zapachy. Najpierw słychać było chrzęst cukru ucieranego z masłem i makiem w makutrze. To zwiastowało jeden z wielu bożonarodzeniowych smakołyków.
– Tylko nie dodawaj rodzynek! – wołała Marysia, która lubiła makowiec, pod warunkiem, że był czysty, bez bakaliowych dodatków.
Potem była kolej na orzechowiec. Tu z pomocą przychodził Olek, który swoimi zwinnymi rączkami, przy użyciu starego dziadka, potrafił rozłupać taką ilość orzechów włoskich, że starczyłoby na kolejne Boże Narodzenie. Marysia natomiast, sprawnie zagniatała ciasto, by po wypieczeniu było kruchutkie.
Dźwięki i zapachy mieszały się ze sobą. Nie wiadomo już było czy akurat przygotowywane są śledziki z papryką w oleju, czy może bigos z grzybkami, czy też ryba po żydowsku. A może jednak barszczyk?
– Nie! To przecież kompot z suszu – wołała Marysia.
– Jaki kompot? – pytał Olek – To przecież brzad!
– Co?! Brzad? Żaden brzad! – sprzeczało się rodzeństwo.
– Dzieci, oboje macie rację – godziła wnuki Babcia Ilonka – na Kaszubach na kompot z suszonych owoców mówimy brzad, albo zupa brzadowa.
Było jednak jedno danie, którego nikt nie pomylił z żadnym innym. Jego zapach był jedyny w swoim rodzaju. Był wyjątkowy. Z jednej strony delikatny, subtelny, z drugiej, tak niepowtarzalny, że nie sposób pomylić go z innym. Woń tej potrawy, która od zawsze gościła na wigilijnym stole w domu nad Wrzecionkiem, jak magnes przyciągała wszystkich do kuchni, by spróbować jej choć odrobinkę, zanim zostanie podana na uroczystej wieczerzy. Sos grzybowy podawany z makaronem – to o nim mowa. Danie, wydawałoby się, bardzo proste. Sukces jednak tkwił w szczegółach. W odpowiednich proporcjach wywaru z suszonych grzybów (najlepiej borowików), śmietany, masła, samych grzybów oczywiście i innych dodatków, o których istnieniu wiedziały zapewne tylko Babcia Ilonka i nieżyjąca już Prababcia Misia.
– A będą pierogi? – dopytywał Olek.
– Mam nadzieję. Babcia Iwonka przywozi je zawsze w samą Wigilię.
Prócz prac kulinarnych, dom wymagał wysprzątania. Mama biegała po domu to z odkurzaczem, to z mopem, to ze ścierką do kurzu. Marysia pomagała jak tylko mogła. Wycierała metalową balustradę na schodach i antresoli, układała buty do szafki na korytarzu, polerowała lustra w starych drewnianych ramach.
– Olek, nie biegaj tu tak! – Marysia denerwowała się na brata, który właśnie przybiegł z kuchni i zaczął skakać ze chodów – Cały jesteś w mące! Wszystko brudzisz a dopiero co tu wytarłam!
– A co to za bałwan!? – Mama roześmiała się widząc swojego synka, całego w białym puchu – To nie bal przebierańców. Na to przyjdzie jeszcze czas, ale po Nowym Roku, na balu karnawałowym.
– Nie jestem żadnym bałwanem! Pomagałem tylko babci przesiać mąkę – oburzył się Olek.
– Radzę Ci podejść do lustra – mądrzyła się Marysia.
Olek niechętnie podszedł do dużego zwierciadła w przedpokoju, zostawiając za sobą białą ścieżkę. Jak tylko zobaczył swoją upudrowaną mąką buzię, parsknął śmiechem. Od razu przeszło mu całe naburmuszenie a Marysi złość na to, że trzeba było jeszcze raz zetrzeć schody.
– No, Dzieciaczki, kończymy na dziś – powiedziała Babcia – Bardzo się dziś napracowaliśmy. Dziękuję Wam za pomoc. Biegnijcie do łazienki. Jutro czeka nas piękny magiczny, ale też długi dzień. Musicie być wypoczęte.
Mama zabrała dzieci pod szybki prysznic i położyła je do łóżek. Olek i Marysia mieli naprawdę pracowity dzień, a do tego nie mogli doczekać się jutra. Zasnęli więc, jak tylko przyłożyli głowy do poduszek. Mama nie zdążyła nawet zaśpiewać ulubionej kołysanki „Leży w łóżku Jasiek”. Marysia i Olek spali słodko i śnili kolorowo o wigilijnych cudach.
Nazajutrz, dzieci obudziło radosne szczekanie za oknem.
– Misio! – Olek wyskoczył z łóżka i przykleił nos do szyby – Zaraz do Ciebie przyjdę!
Marysia jeszcze smacznie spała, kiedy Dziadek wszedł do pokoju, by zawołać dzieci na śniadanie. Zapach naleśników z cukrem, które przygotowywała dla dzieci Babcia, był jednak na tyle kuszący, że obudził nawet takiego śpiocha, jak ona.
Kiedy jej bose stópki klapały ospale po zimnych schodach, Olek siedział już przy jadalnianym stole i wciągał drugiego naleśnika. Usta i palce miał przy tym tak tłuste, że prawie upuścił kubek z herbatą. Długie, falowane włosy Marysi opadały niesfornie na jej nierozbudzoną jeszcze twarzyczkę, która ożywiła się, kiedy Babcia podała jej na talerzyku pysznego placuszka.
– Jak tylko zjecie, umyjcie ząbki, ubierzcie się ciepło i wychodzimy na dwór – zakomunikował Dziadek – Mama z Babcią mają tu w domu jeszcze sporo pracy przed Wigilią i nie będziemy im przeszkadzać. Zresztą na podwórku też czeka nas sporo roboty.
– A co będziemy robić? – Olek zapytał z zaciekawianiem.
– Weźmiemy łopaty i będziemy odśnieżać chodniki. Przez noc tyle śniegu napadało, że ho ho!
– Taaak! Będziemy odśnieżać! – Marysia cieszyła się na samą myśl o zabawach w śniegu.
Kiedy dzieci wyszły na podwórko, za bramą czekali już Przyjaciele.
Misio radośnie merdał ogonem, Bułanek rżał wystawiając głowę ze stajni, Puszek przecisnął się między szczebelkami płotu i łasił się do Olka. Z zagrody dobiegały przeróżne dźwięki: gdakania, gęgania, kwakania, gruchania, piania, beczenia…
– Ależ one dziś są głośne! Chyba też czekają na Wigilię, co nie Dziadku? – zauważyła Marysia.
– Bardzo możliwe – odpowiedział Dziadek – A wiecie, że w Wigilijną noc, dokładnie o północy, zwierzęta mówią ludzkim głosem i można z nimi wtedy porozmawiać?
Dzieci popatrzyły na Dziadka nieco zaskoczone.
– Jak to tylko w Wigilijną noc? – Olek spojrzał pytająco na Marysię. Nie bardzo rozumiał co Dziadek miał na myśli.
– No właśnie – Marysia też była wyraźnie zdezorientowana – Przecież my zawsze z nimi rozmawiamy i zawsze się rozumiemy.
– Mimo, że każdy mówi po swojemu – dodał chłopiec.
Dotąd, Dzieci nawet nie zastanawiały się nad tym, w jakim języku mówią ich Przyjaciele z zagrody. Rozumieli się mówiąc, szczekając, miałcząc, rżąc, gęgając, gdacząc, becząc i wydając mnóstwo innych dźwięków, a przede wszystkim spędzając ze sobą czas – po prostu, będąc ze sobą.
– Ciekawe, myślisz, że dorośli normalnie nie rozumieją zwierząt i mogą z nimi porozmawiać tylko w Wigilię? – Marysia zapytała Olka nieco zasmucona.
– Nie wiem. Może niektórzy dorośli tak właśnie mają.
– Mam nadzieję, że nie wszyscy…
– Zresztą, dorosłych w ogóle często trudno zrozumieć.
– Ale my się rozumiemy, prawda? Mój kochany kotek – Marysia wzięła na ręce Puszka. Ten natomiast mocno się w nią wtulił i wszystko było jasne.
– Misio, pieseczku, chodź do mnie – Olek zawołał Przyjaciela, który z radością przybiegł. Jego uśmiechnięty pyszczek i merdający ogon, mówiły same za siebie. Nie trzeba ludzkich słów, by porozumieć się ze zwierzętami. A na to wszystko ze stajni odezwał się Bułanek:
– Iiihaaahaaa!
– Tak Bułanku, Ciebie też rozumiemy i wiemy, że na nas czekasz – odpowiedział konikowi Olek.
– Już do Ciebie idziemy – dodała Marysia.
Grudniowe dni mają to do siebie, że są bardzo krótkie. Dzieci nie zauważyły nawet, kiedy zaczęło się ściemniać. Spędziły trochę czasu z Przyjaciółmi, pomogły Dziadkowi w odśnieżaniu chodników i już trzeba było wracać do domu.
– Marysia, Olek – czas przygotować się do Wigilii, chodźcie do domu! – zawołała dzieci Mama.
Tym razem nie trzeba było powtarzać. Rodzeństwo gnało do domu co tchu. Dzieci nie mogły się już doczekać tego magicznego wieczoru. Zanim wpadły do korytarza, Dziadek polecił im poskakać trochę na ganku i wytrzepać buty, żeby zrzucić z siebie grubą warstwę śniegu, która oblepiła ich podczas zimowych zabaw. Kiedy Olek i Marysia weszli do salonu, wszystko było już przepięknie przygotowane: na choince lśniły kolorowe bombki, w których przeglądały się czerwone pajacyki. Złociste szyszki też wyglądały dziś wyjątkowo elegancko. Srebrne korale oplatały drzewko dookoła, odbijając blask kolorowych lampek. Włos anielski mienił się, opadając gdzieniegdzie na kryształowe sople. Na stole leżał już biały obrus, a pod nim pachnące sianko.
– Babciu, a po co to sianko pod obrusem? – zapytała z zaciekawieniem Marysia.
– To taki symbol tego, że Pan Jezus urodził się w stajence na sianku właśnie. A niektórzy robią tak, bo wierzą, że to przyniesie dobre plony w kolejnym roku.
– A co to są plony? – dopytywała Marysia.
– To rośliny, dzięki którym mamy jedzenie.
– Mamo, kapusta się przypala! – Głos Mamy wołającej Babcię postawił wszystkich na nogi. Nawet Dziadek leciał z góry po schodach. Omal sobie nóg nie połamał! To by dopiero było.
– Co to za zapach? – Olek zatykał swój wrażliwy nos.
Babcia zajrzała do garnka fachowym okiem:
– Nie ma problemu, tylko trochę z dołu się przypaliło. Damy radę. Zresztą, tylko trochę włożyłam do podgrzania. Cała reszta kapusty jest w dużym garnku na tarasie.
– Ufff, już myślałam, że mamy po kapuście, a tak mam na nią ochotę – odetchnęła Mama – Ok. Dość tych pogaduszek! Biegniemy się umyć, ubrać i siadamy do stołu. Zaraz będą goście.
I tym razem Dzieci posłusznie zrobiły co trzeba i były gotowe szybciej niż Mama i czekały przy stole aż wszyscy się zjawią.
Co chwila zaglądały też pod choinkę, czy nie pojawiły się pod nią jakieś niespodzianki, na które tak długo czekały.
Wtem, rozległo się pukanie do drzwi a zaraz potem do domu weszli: Ciocia Honoratka, Ciocia Jola a za nimi Babcia Iwonka i Dziadek Maryś.
– Ale macie wyczucie – przywitał gości Tata – właśnie zaświeciła pierwsza gwiazdka na niebie.
– Naprawdę? Gdzie?!
– Możemy zobaczyć?
– Pokaż, Tato!
Dzieci ożywiły się. Wyjrzały przez okno i rzeczywiście, nad Wrzecionkiem błyszczała duża, jasna gwiazda.
– Możemy już siadać do stołu! – ucieszył się Olek.
Nie wiadomo, czy jego radość wynikała z tego, że był już tak głodny i zaraz będzie mógł zjeść swój ulubiony makaron z sosem grzybowym, czy może z tego, że zaraz po kolacji będą wypatrywać Św. Mikołaja.
Zanim zaczęła się wieczerza, Babcia, jak co roku, przeczytała z Biblii opowieść o narodzeniu Jezusa.
– A Ty wierzysz, że Jezus był Bogiem, Babciu? – zaciekawił się Olek.
– Ja wierzę, ale każdy może wierzyć lub nie. Najważniejsze, żebyśmy się dziś spotkali, cieszyli się, że możemy spędzić ze sobą czas i byli dla siebie dobrzy. Nie tylko dziś, ale w ogóle.
Wszyscy z chęcią wypili najpierw barszczyk z uszkami, które Babcia Iwonka wcześniej ulepiła i przywiozła ze sobą. A potem – hulaj dusza! – to rybka w galarecie, to rybka po żydowsku, to rybka wędzona, to śledzik w oleju, to sałatka jarzynowa, to pierogi z kapustą i grzybami. Przypalona kapusta też znalazła się na stole i była całkiem niezła. No i oczywiście makaron w sosie grzybowym. A na koniec kompot z suszu – czyli brzad.
– Po kolacji przydałby się jakiś deserek – Olkowi przypomniały się przygotowane słodkości: makowiec, orzechowiec, serniczek.
– A masz miejsce w brzuszku? – Zapytała mama.
– Noooo, nie bardzo…
– To może najpierw popatrzcie, czy gdzieś nie nadlatuje ten zaprzęg Św. Mikołaja.
Dzieci ruszyły pędem do okien. Wyglądały to przez jedno, to przez drugie. Biegały z parteru na piętro. Ale Mikołaja ani widu ani słychu…
– Chodźcie, założymy kurtki. Poszukamy gdzieś na zewnątrz. A przy okazji dotlenimy się trochę i zrobimy miejsce w żołądkach na te słodkie rarytasy – zaproponował dzieciom Tata.
Tymczasem z zagrody Gospodarza Jana dobiegały jakieś emocjonujące pertraktacje.
– Widzisz je?! Skąd one się tu wzięły? – dało się słyszeć głos Bułanka.
– Nic nie widzę jestem za niski – odpowiadał Misio.
– Tam są, widzę! Przy płocie stoją! – Puszek wdrapał się na kurzą grzędę i patrzył przez małe okienko.
– Jakoś tak dziwnie wyglądają. Niby mają rogi, jak nasz Muflon Maciek, ale jednak trochę inne te rogi…
Maciek usłyszał, że o nim mowa. Otworzył jedno oko, choć spać mu się chciało bardzo:
– O co chodzi? Dalibyście pospać a nie, nocnych rozmów się Wam zachciało.
– Choć no tu kolego, zobacz kto to nas odwiedził. Stoją tam, przy płocie – Bułanek umierał z ciekawości.
– Wychodzę – niecierpliwił się Misio – nic nie widzę. Skoro mamy gości, to trzeba ich przywitać, a nie, tak się czaić.
Piesek dziarsko wyszedł z zagrody, jak zwykle machając na przywitanie swym ogonkiem. Za nim, wesoło wybiegł Bułanek. Maciek tylko wychylił głowę przez drzwi, żeby w każdej chwili móc wrócić do swej smacznej drzemki. Kury, gęsi, kaczki i perliczki walczyły ze snem. Z jednej strony zżerała je ciekawość, co to za jedni kręcą się po okolicy, z drugiej, chciały się wyspać, bo wiedziały, że kogut będzie budził je bladym świtem i nie da dłużej pospać. Puszek przeniósł się na brzozę, z której miał lepszy widok.
– Miał, miał – jeszcze by mnie ominęło coś ciekawego. Jutro będę miał cały dzień na odsypianie – Kotek zajął najlepszą gałąź – taką z której widział wszystko, on natomiast był w ogóle niewidoczny.
– Ihaaahaaa – Co wy za jedni? Skąd się wzięliście? – zagadał przybyszów, niezbyt uprzejmie Bułanek.
– Witajcie Przyjaciele, nie zwracajcie uwagi na małą ogładę tego źrebaka. Nogi ma co prawda już długie, ale kultury dopiero się uczy. To w gruncie rzeczy, bardzo dobry konik – wytłumaczył Przyjaciela Misio.
– Nic nie szkodzi – odrzekł rogaty ktoś z czerwonawym nosem i lekko siwą sierścią – Nie jesteśmy przewrażliwieni. Nie przejmujemy się drobiazgami.
– O! To bardzo dobrze! Swój chłop! Nie lubię, kiedy ktoś się obraża o byle co! – Bułanek szturchnął rogatego gościa w bok – No! To zapraszamy na nasze salony! – Bułanek wskazał na zagrodę – Jest Was trochę, ale nie szkodzi, zmieścimy się. Będzie cieplej.
– Dziękujemy, ale my tylko na chwilkę. Zaraz czeka nas długa droga. Jesteście ostatnim naszym przystankiem przed powrotem.
– Zaraz, zaraz, ale jakim powrotem? Opowiedzcie coś o sobie, nic o Was nie wiemy – Misio chciał dowiedzieć się jak najwięcej o przybyszach zanim znikną.
– Jesteśmy reniferami, kuzynami waszych jeleni. Zresztą, jak widzicie, jesteśmy do nich dość podobni. Przybyliśmy z Laponii ze Św. Mikołajem. Pomagamy mu dotrzeć do wszystkich dzieci z prezentami.
Teraz to nawet Puszek zszedł bezszelestnie z drzewa, by nie umknęło mu żadne słowo z tej ciekawej opowieści. Dotąd tylko słyszał o tych interesujących zwierzętach i właściwie powoli przestawał już wierzyć w ich istnienie. A tu, proszę! Taka niespodzianka!
Nagle Przyjaciele usłyszeli zbliżające się kroki. Odwrócili głowy w stronę bramy i zobaczyli Olka z Marysią i Tatą.
– Jak dobrze, że przyszliście, patrzcie kto nas odwiedził! – krzyknął Bułanek.
Dzieci usilnie wpatrywały się w mrok. Wytężały wzrok, by coś zobaczyć. Niestety, nikogo nie zauważyły.
– Tam są! – Misio zadarł głowę wysoko wysoko… Na niebie dało się zobaczyć ogon złotych gwiazd, wydobywający się z sań, na których majaczyła postać z czerwoną czapką. Przed saniami dało się zauważyć dziewięć małych punkcików – każdy z parą pięknych rozłożystych rogów.
Dzieci stały tak długo z otwartymi buziami, wpatrując się w niebo. I to był dla nich najpiękniejszy bożonarodzeniowy prezent, jaki mogli sobie wymarzyć.
– Dzieci, wracamy. Może Mikołaj zostawił coś pod choinką? – Tata chwycił Marysię i Olka za zmarznięte już rączki i zabrał do domu. Tam, jak co roku, pod choinką czekały na nie upominki. Dzieci były przeszczęśliwe. Jednak to nie prezenty, a niezapomniany widok zaprzęgu Św. Mikołaja na niebie, pozostanie w ich pamięci na zawsze.