21 grudnia 2020 roku zmarła nasza kochana Babcia Misia.
Choć stało się to, co nieuchronne, naturalne, to wciąż jakaś część mnie odrzuca ten fakt, nie potrafi przyjąć do wiadomości tego, co się wydarzyło. No bo jak nagle zmienić myślenie o czymś, co przez 38 lat mojego życia było niepodważalne, stałe, pewne? Przez ostatnie 38 lat Babcia po prostu BYŁA. I nie wiem czy było coś bardziej pewnego w moim życiu, niż ten właśnie fakt. Zaraz potem mogę powiedzieć, że była ZAWSZE. Najpierw, opiekowała się mną przez pierwsze lata mojego życia, kiedy Mama studiowała. A studiowała dziennie w innym mieście, niemalże nie robiąc sobie przerwy po porodzie. I choć naturalnie, nie pamiętam pierwszych lat mojego życia, to zapisały się one we mnie w dotyku babcinych rąk, które codziennie kołysały mnie w płaczu; w melodii jej głosu, który nucił mi piosenki i opowiadał bajki na dobranoc, w cieple i zapachu jej ciała, które każdego dnia tuliło mnie do snu pod puchową pierzyną zwaną gęsie góry. Potem, kiedy już Mama skończyła studia, wróciła do domu, zajęła się pracą zawodową, stała się dla mnie większą codziennością a ja poszłam do szkoły, Babcia nadal BYŁA – ZAWSZE w tym samym miejscu, taka sama, z tym samym uśmiechem, głosem, dotykiem, z tymi samymi rytuałami i przyzwyczajeniami. Tak samo kochająca, wychowująca, dająca poczucie bezpieczeństwa. No właśnie – POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA – to najcenniejsze, co dała mi Babcia. I myślę, że nawet nie była tego świadoma – Babcia po prostu taka była. Trzeba było być Babcią Misią, żeby w rzeczywistości niekoniecznie sprzyjającej, umieć stworzyć dziecku ostoję spokoju i pełnej akceptacji. Kiedy wracałam ze szkoły zawsze czekała z ciepłym obiadem, najczęściej z ciepłą zupą. Wtedy oczywiście tego nie doceniałam, to było normalne. Kiedy moje dzieci przechodziły na stałe pokarmy, Babcia pytała, co daję im do jedzenia. A ja, tak jak ona, gotowałam zupki. Oczywiście, nie codziennie – jak robiła to Babcia. Byłam i jestem raczej kimś pomiędzy Babcią i Mamą. W przerwach od pracy zawodowej gotuję zupki, które wkładałam do słoiczków. Ale nie zapomnę, pochwały Babci, która powiedziała, że to bardzo ważne, żeby dziecko mogło codziennie zjeść ciepłą zupę. Zresztą gotowała nie tylko dla domowników. Codziennie nosiła obiady dla swojej mamy a mojej prababci i swojego brata, którzy mieszkali kilkaset metrów dalej. Początkowo zabierała mnie ze sobą. Potem, jak trochę podrosłam, był to też mój obowiązek. Dzięki temu miałam możliwość każdego dnia obcować ze swoją prababcią. Tym bardziej, jestem szczęśliwa, że i moje dzieci poznały swoją prababcię a ona je. Że nie była dla nich kimś, kogo znają ze zdjęć i opowieści, ale kogo mieli okazję zobaczyć, ucałować, poczuć. Babcia kochała dzieci.
Wydawać by się mogło, że Babcia była cały czas w tle, nigdy na pierwszym planie, z boku obserwowała to, co się dzieje. Ale to, co się działo, bez niej by się nie zadziało. A nawet gdyby, to byłoby mdłe, chłodne, blade. Babcia zawsze będzie mi się kojarzyć z różami, które kochała. Jeden z piękniejszych zapachów mojego wczesnego dzieciństwa, to właśnie woń herbacianej róży, która rosła pod oknem jej pokoju razem z innymi starymi odmianami tych szlachetnych kwiatów. W późniejszych latach pod kuchennym oknem Dziadzi zbudował różanecznik, w którym Babcia pielęgnowała coraz to nowsze i piękniejsze okazy.
Nie zapomnę spokojnych zimowych wieczorów, kiedy w piecu huczał ogień, a Babcia siedziała w kuchni i zwijała kłębek wełny, którą ja prułam ze starych swetrów. Uwielbiałam to robić. Do dziś słyszę odgłos prutych oczek: trrrry, trrrrry, trrrry. Nie mogłam się nadziwić jak to możliwe, żeby tak szybko nawijać wełnę na kłębek. A potem spod Babci robótek na 4 druty wychodziły wełniane melanżowe skarpetki i kapcie z pomponami, które Dziadzi podszywał skórką. I ten dźwięk maszyny do szycia, do której siadała, by jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienić mnie we wróżkę, która wygrywa konkursy na najpiękniejszy strój na niejednym balu przebierańców. Wtedy była to dla mnie ogromna radość, zabawa. Dziś, patrząc z perspektywy wiem, że dla Babci była to niejedna zarwana noc. Kiedy tylko zaczynał się sezon kurkowy, a musiało się to zdarzać przed zakończeniem roku szkolnego, Babcia czekała aż wrócę ze szkoły, zjem zupę i od razu szłyśmy do lasu. Przemierzałyśmy kilometry w ciszy, spokoju. Ja w błogiej beztrosce, Babcia, dając ukojenie swoim zatroskanym, pewnie niejednokrotnie, myślom. Dziś, żyjąc w ciągłym biegu, hałasie, bombardowana zewsząd bodźcami nie do udźwignięcia, tak samo jak kiedyś Babcia, wyciszenie znajduję w lesie. Nic nie działa na mnie tak kojąco, jak las. Zresztą, całe życie Babci było dla mnie związane z przyrodą, z jej cyklami, powtarzalnymi procesami. To coś, czego tak bardzo brakuje mi w mojej codzienności, czego szukam i do czego chciałabym wrócić. Przychodziła wiosna, Dziadzi robił zagonki, na których sadziłyśmy z Babcią bób, groszek, marchew, cebulę, koperek… Trzonkiem od grabi, robiło się dołki w ziemi i ziarnko za ziarnkiem kładło się nasiona do gruntu. Potem należało te zagonki pielić. Żadne warzywa nie smakują dziś tak, jak te z babcinego ogródka. I pierwsze letnie ziemniaki z koperkiem, wykopane hakiem, które Babcia zasmażała z boczkiem. Chwilę potem dojrzewały czerwone i czarne porzeczki, które z ubitym białkiem i cukrem tworzyły najlepszy letni deser pod słońcem. Później przychodziła jesień pachnąca wilgotną ziemią z porządkowanego przed zimą ogródka, palonymi liśćmi i brzmiąca gęganiem kluczy dzikich gęsi. Dym z ogniska tak gryzł w oczy, że ciężko było je dojrzeć na niebie. A kiedy przychodziła zima, Babcia mówiła, że to czas odpoczynku. Ale czy sama odpoczywała? Dokąd mieszkaliśmy razem, nie sądzę. Kiedy jej dzieci dorosły, miała w domu 3 wnucząt. Wyprowadziliśmy się na swoje, to znaczy do domu za płotem, kiedy miałam 15 lat. Do tego czasu, niemalże w każdym moim dniu uczestniczyła Babcia. Często zasypiałam z widokiem Babci obok siebie a kiedy rano się budziłam, przed oczyma miałam ten sam obraz. Towarzyszyłam jej w większości codziennych zajęć. Babcia dobrze wiedziała, co to znaczy być gospodynią domową; ile to pracy, troski, jaka odpowiedzialność. Kiedy sama zostałam mamą, zawsze wyrażała zrozumienie dla wysiłku, jaki wkładam w swoją rolę. Szczególnie, kiedy wróciłam do pracy. Podkreślała wtedy często, jak trudny w dzisiejszych czasach jest los kobiety, która musi łączyć pracę zawodową z byciem mamą, żoną i panią domu. Może dlatego też, kiedy jeszcze byłam u progu dorosłości, kiedy szukałam swojej drogi, potrafiła zrozumieć, wesprzeć dobrym słowem młodzieńcze plany, marzenia – nawet te najbardziej odległe od życia, jakie sama wiodła. Może chciała przedłużyć nam ten czas beztroski? A może chciała pokazać, że wierzy w nas, w to, że stać nas na to, by realizować swoje marzenia? Gdziekolwiek nie rzuciłby mnie los, dokądkolwiek nie poniosłyby mnie nogi, czegokolwiek bym nie kończyła, cokolwiek bym zaczynała, w jakimkolwiek miejscu na świecie i w życiu bym się nie znalazła, Babcia zawsze BYŁA. W małym spokojnym domku nad Wrzecionkiem. W domku otoczonym zadbanym uroczym ogrodem, który w maju – ulubionym miesiącu Babci, pachniał bzami i konwaliami. Kiedy wracałam z dalekiej podróży – tej życiowej albo tej po świecie, lub kiedy po prostu ją odwiedzałam, siadałyśmy na słoneczku na tarasie lub przy stole w kuchni z kieliszeczkiem likieru jajecznego i rozmawiałyśmy. Babcia nigdy mnie nie oceniała. Za to zawsze pytała: „No i co Paulinko, co u ciebie słychać?”. To zdanie zostanie ze mną na zawsze.
A takimi pięknymi słowami, moja Mama pożegnała swoją Mamę:
„Chciałabym podzielić się z wami paroma zdaniami, wspomnieniami o mojej mamie. Chociaż będzie to trudne….., to czuję jednak, że powinnam….., że mama na to zasłużyła.
Nie, wielkimi czynami, bo była osobą zwyczajną, zwykłą. Ale że zwykłą, to może niezwykłą? Bo może dzisiaj na miano niezwykłych zasługują ludzie prości, cisi, w zaciszu czterech ścian wypełniający swe obowiązki, odnajdujący się w rolach córek, żon, matek, babć. Nie ogłaszają wszem i wobec o swoich sukcesach, osiągnięciach. Nie biorą udziału w spektakularnych przedsięwzięciach, przynoszących splendor i społeczny podziw. Zamartwiają się i zabiegają, natomiast, o dobro swoich najbliższych. Taka była nasza mama, mamusia.
Wychowała najlepiej jak umiała troje dzieci. Doczekała się siedmiorga wnuków i dwojga prawnucząt. Nigdy nie podziękowałam jej wystarczająco dobrze za pomoc w wychowywaniu i opiece nad moimi dziećmi. To dzięki niej, właśnie, mogłam skończyć studia, zająć się pracą zawodową. Zawsze, kiedy tylko potrzebowałam pomocy, mogłam na nią liczyć. Wiem, że siostra i brat również. Nie umiała powiedzieć – nie. Dbała o nas na każdym etapie naszego życia. Czy wtedy, gdy byliśmy jeszcze dziećmi, czy teraz, gdy mamy już swoje rodziny. Sama, bardzo pracowita, ciągle powtarzała, żebyśmy o siebie dbali, żebyśmy szanowali swoje zdrowie. Dawała nam lekcję pokory, ale i bycia dumnym. Dumnym z tego kim jesteśmy.
Dawała nam też szkołę życia powszedniego, do ostatnich swoich chwil. Na zawsze zostanie mi w pamięci obraz, kiedy nie wstając już z łóżka, parę dni przed śmiercią, dawała rady kulinarne mojej siostrze. A gotowała prosto i smacznie. Robiła najlepsze ryby w galarecie. Najsmaczniejsze były te z Wrzecionka złowione przez syna i wnuka. Wszyscy nasi znajomi mieli też okazję spróbować jej wyśmienitych pączków, które robiła przez cały rok, a nie tylko w zapusty. Będzie nam tego brakować, ale najbardziej będzie nam brakować po prostu Ciebie, Mamusiu. Bo byłaś naprawdę niezwykła i taką Cię zapamiętamy.„
Bardzo dziękuję za te ciepłe słowa skierowane do mnie. To prawda, Babcia Misia miała bardzo duży wpływ na moją wrażliwość, na więź jaką czuję z Naturą oraz wagę, jaką przywiązuję do korzeni. Mam tylko nadzieję, że jeśli jest gdzieś tam, „na chmurce” – jak mówi moja Marysia – to jest jej tam bardzo dobrze. A gdyby jeszcze mogła tam czytać, to co piszę…
Niewyslowienie serdeczny,piekny hymn na czesc wspanialego czlowieka-Babci Misi,ktora ma
niewatpliwy udzial w tym, ze jest
Pani, Pani Paulinko,TAKA JAKA JEST,czyli wrazliwa,ciekawa zycia,spostrzegawcza, czula,tolerancyjna dziewczyna,doskonala zona i madra matka! Jestem pewna,ze Babcie Misie aniolowie na swych bialych,miekkich skrzydlach powiedli do domu Ojca.
Pauluś, jak mi przykro. Piękne masz wspomnienia związane z Babcią. Nie wiem jak to się stało, ale przed chwilą wspominałam w rozmowie z Michałem swoich Dziadków, a zwłaszcza Babcię Anię i wtedy zobaczyłam Twój tekst…
Ściskam Was mocno.
Naszej Polanki w lesie już nie ma. Ale pokażę Ci miejsce w lesie, gdzie jeszcze ostatniego lata byłam z babcią i ciocią J. na borówkach. Piękne miejsce. Może zastąpi nam „naszą” Polankę. I będziemy wspominać….
… a kiszenie kapusty krojonej na szatkownicy pożyczonej od cioci Małgosi, a najlepsze na świecie wafle (dziś wiem, że to były gofry;)) robione na wafelnicy na fajerki, a odpoczynek na grzybach zawsze na Polance, gdzie był czas na zjedzenie kanapki, która za każdym razem smakowała najlepiej …
Nie do zapłacenia – dokładnie tak. A wspomnień mam dużo więcej: Bułanek i inne bajki, chodzenie na kłosy, chodzenie na szyszki i po drzewo do lasu, pierwsze zarobione na kurkach pieniądze – kiedy jeździłam sprzedawać nasze zbiory i wracałam z karteczką, na której zapisane było kto ile zebrał i ile zarobił, jeżdżenie na rowerze na majowe i różaniec z Babcią, która woziła mnie na bagażniku. Kiedyś tak nas zawinęło na piasku przy zjeździe z Makuratowej Góry, że poleciałam daleko na tyłek ;))). Chodzenie na roraty. Skubanie gęsich piór – dziś, kiedy śpiewam dzieciom kołysankę „Leży w łóżku jasiek” i fragment: „a kto gąski skubał” – od razu widzę Babcię i siebie 🙂 Kiedyś przyglądałam się, jak Babcia tarła kartofle na placki a mnie to ciasto wydawało jakieś takie brzydkie, że całą miskę wylałam Babci do węglarki :/ Zabawy guzikami z maszyny, sprzątanie z Babcią strychu, co było dla mnie, małej wtedy dziewczynki, wielką atrakcją – ile tam było pięknych sukien, torebek, ile szpilek – najpiękniejsze były takie lila różowe z cienkimi paseczkami- i Babcia pozwalała mi to wszystko mierzyć 🙂 I tak mogłabym wymieniać jeszcze długo… A wszystkie te wspomnienia bardzo dobre, ciepłe i bliskie mojemu sercu…
Nie ma za co, Ciociu. To dla mnie też bardzo ważne.
Cieszę się, że tak pięknie zapamiętałaś babcię. Nie sądziłam, że masz aż tyle wspomnień. Dobrze, że je masz. To jest niocenione bogactwo. Jakby powiedziała babcia: nie do zapłacenia.
Dziękuję Ci, Paulinko, że to napisałaś.