Olek i Marysia, jak zwykle, nie mogli się doczekać wyjścia na dwór. I tak samo jak w ostatnich dniach, szybko zjedli śniadanie, bez przypominania umyli zęby, ubrali się i czekali przy wyjściu na Dziadka. Babcia nie zdążyła jeszcze wypić swojej porannej kawki, a Dzieci wołały już z korytarza:
– Czy możemy wyjść na dwór?
– Poczekajcie chwileczkę, Dziadek zaraz z Wami wyjdzie – odpowiedziała Babcia.
– Ciągle musimy na coś czekać – pomyślał Olek, niecierpliwie drepcząc w miejscu.
Nagle Dzieci usłyszały odgłos otwieranych drzwi do piwnicy, co oznaczało, że Dziadek już do nich idzie.
– A dokąd Wy się tak spieszycie – zapytał Dziadek, udając, że nie rozumie ich zniecierpliwienia.
– Chcemy iść do stajni zobaczyć się z Bułankiem – odpowiedziała proszącym tonem Marysia – pójdziesz Dziadku z nami?
Olek, nie tracąc czasu, chwycił Dziadka za rękę i ciągnął w kierunku gospodarstwa sąsiada. Kiedy zbliżali się do zagrody, usłyszeli, jak ktoś do nich woła:
– Dzień dobry!
– Dzień dobry – odpowiedzieli, nie wiedząc jeszcze komu. Głos dobiegał z kurnika. Poszli więc w tym kierunku. Zobaczyli wyłaniającą się zza grzędy kurkę Zosię. Czyżby to ona wołała do nich ludzkim głosem? Tuż za Zosią szła gąska Balbinka.
– Może to ona nauczyła się mówić? – pomyślała Marysia.
Za Balbinką człapała Kaczka Kłapaczka. Olek sam już nie wiedział, które to zwierzątko przywitało ich ludzkim głosem.
– Piękny dziś dzień! – dało się słyszeć i nie był to ani głos Zosi, ani Balbinki, ani Kłapaczki. Wszystko wyjaśniło się, kiedy zza drzwi kurnika wyłonił się Gospodarz Jan z kotkiem Puszkiem na rękach.
– Spójrzcie jaka piękna dziś pogoda! W sam raz, by wyprowadzić naszego Malca na dwór. Wszyscy domyślili się, że chodzi o Bułanka. Olek i Marysia nie mogli uwierzyć w swoje szczęście. Aż podskoczyli z radości. Będą towarzyszyć swojemu Przyjacielowi w jego pierwszym spacerze! To dopiero była atrakcja! Pan Jan poprosił Dziadka Leszka, by poczekał z Dziećmi na podwórku. Postawił Puszka obok Marysi, a sam spokojnie wyprowadził Kasztankę i Bułanka ze stajni.
– Konie to bardzo płochliwe zwierzęta – wyjaśnił sąsiad – Klacz mogłaby się wystraszyć, widząc tak dużo ludzi, szczególnie, że opiekuje się teraz swoim dzieckiem. Olek i Marysia byli bardzo podekscytowani tym, że zaraz zobaczą źrebaczka, który pierwszy raz w życiu wychodzi na spacer. Patrzyli z wytrzeszczonymi oczyma i otwartymi buziami na drzwi stajni i znów czekali…
– Idzie! – pisnęła cichutko Marysia i klasnęła w rączki, nie mogąc pohamować radości. Dziadek delikatnie przytrzymał wnuczkę, by Kasztanka się nie wystraszyła. Olek zaniemówił z wrażenia. Zupełnie jak nie on. Gospodarz Jan prowadził przepiękną Klacz, obok której dreptał na chwiejnych i chudziutkich nóżkach, mały źrebaczek. Nie radził sobie jeszcze ze swoimi czterema kończynami i co chwilę potykał się o najmniejszą nierówność.
– Chodźcie, zaprowadzimy konie na łąkę za zagrodą. Tam jest dużo zielonej i soczystej trawki, Kasztanka będzie mogła sobie poskubać.
Olek i Marysia szli jak zaczarowani, trzymając Dziadka za ręce. Gospodarz Jan zostawił klacz i źrebaczka na pastwisku, gdzie pasły się też inne konie a sam podszedł do Dziadka Leszka. Olek i Marysia wdrapali się na najniższy szczebelek ogrodzenia, by lepiej widzieć swojego Przyjaciela. Bułanek stąpał niepewnie po trawie, na której zaczynały kwitnąć już mlecze. Maluch, dla którego wszystko, co teraz widział, było czymś zupełnie nowym, podchodził do intensywnie żółtych kwiatków i delikatnie trącał je swoim mięciutkim aksamitnym noskiem. Naraz dało się słyszeć:
– Psik! Psik! Psik! – Czyżby się przeziębił nasz Bułanek? Właściwie, podczas pierwszego spaceru, to całkiem możliwe. Olek wychylił mocniej głowę za ogrodzenie i zobaczył, że cały bułankowy nosek jest żółty.
– To od pyłku! – Krzyknęła rozweselona Marysia.
Żółte drobinki pokryły chrapy źrebaczka i tak go to swędziało, że nie mógł opanować kichania.
– Psik! Psik! – Bułankowi zakręciło się w głowie. Sam już nie wiedział czy to od tych mleczy, czy od różnorodności barw, zapachów i dźwięków na łące. Wszystkiego było tak dużo i wszystko było tak nowe… W stajni, do której Bułanek zdążył się już przyzwyczaić, w której spędził kilka pierwszych tygodni, kolory były dość jednolite. Panował tam zawsze półmrok, więc to, co dotąd widział było szaro-brązowe. Wszystko pachniało mamą, Kasztanką, co dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Dźwięki, które dotąd docierały do jego małych jeszcze uszu, były albo pochrapywaniem, albo rżeniem, albo pomrukiwaniem innych koni, które zamieszkiwały pozostałe boksy w stajni. A tu, na łące istne szaleństwo zmysłów. Oczy nie wiedziały na co patrzeć, nos nie wiedział co wąchać, a uszy nie wiedziały czego słuchać. Z jednej strony mały źrebaczek obawiał się tego nowego świata, z drugiej – bardzo go to wszystko interesowało. Nagle do uszu Bułanka dotarł nowy dźwięk. Było to dudniące i dźwięczne zarazem: Bzzzz…
– Co to takiego? – pomyślał źrebaczek.
Konik, nastawiał uszu, próbując zlokalizować skąd dociera ten dźwięk. Obracał głową to w prawo, to lewo. Bzyczenie zdawało się teraz docierać z każdej strony. Stało się wręcz jednostajnym szumem. Okazało się, że na każdym mleczu i każdej małej stokrotce, siedziało małe żółto-czarne stworzonko i bardzo się uwijało. To pszczoły z pasieki wujka Irka pracowicie zbierały pyłek do swoich koszyczków umieszczonych na ich tylnych nóżkach. Potem będzie z tego przepyszny miód. Ale o tym Bułanek jeszcze nie wiedział. Kiedy tak przysłuchiwał się jednostajnej melodii, z chóru tych małych pracowitych owadów, wybijał się od czasu do czasu wyraźny głos solisty. Źrebaczek szedł za dźwiękiem, który zaprowadził go do kwitnącego krzewu bzu. To dopiero był pyszny zapach! Bułanek już zbliżał swój pyszczek do ciężkich fioletowych kwiatów, kiedy usłyszał:
– Bzzz, bzzz, a Ty, ktoś za jeden?
– Jestem Bułanek, odpowiedział nieco przestraszony źrebaczek – a Ty kim jesteś?
– Bzzz, bzzz, jestem trzmiel z rodziny pszczołowatych, zwą mnie Bzyk. Chcesz trochę pyłku?
– Do kichania? – zapytał zdziwiony konik?
– Jak to do kichania? Do jedzenia. Właśnie przyleciałem tu na drugie śniadanie. Nie ma lepszej restauracji w całej okolicy niż ta łąka. Popatrz dookoła. Moje kuzynki zajęły wszystkie miejsca – Trzmiel miał na myśli pszczoły, które siedziały niemalże na wszystkich kwiatach na łące – Wszyscy tu jadają, nawet Wy.
– My? To znaczy kto? – Bułanek spojrzał niepewnie na Bzyka.
– Jak to kto? Twoja rodzina. Konie. Twoja mama, Kasztanka również.
– Mama! No właśnie, gdzie jest mama? – Bułanek wystraszył się nie na żarty. Zwabiony kolorami, dźwiękami i zapachami łąki, zapomniał o bożym świecie. Rozglądał się niespokojnie dookoła i nie widział nic prócz zielonej łąki, która nagle wydała mu się taka wielka…
– Nie martw się, Przyjacielu – powiedział trzmiel – zaraz zaprowadzę Cię do Twoich towarzyszy.
Bułankowi zrobiło się miło, że ktoś, kogo dopiero co poznał, nazwał go Przyjacielem. Od razu poczuł się lepiej.
– Polecę trochę wyżej, żeby zobaczyć gdzie jest Twoje stado, a Ty biegnij za mną! – zabzyczał Bzyk i wzbił się wysoko w powietrze. Tak wysoko, że Bułanek ledwo co mógł go zobaczyć. Źrebaczek biegł za trzmielem ile tylko miał sił w nogach. Dopiero kiedy ujrzał na horyzoncie mamę, zorientował się, że nie potyka się już o najmniejszą kępkę trawy, tylko biegnie, jakby robił to od dawna. Kasztanka patrzyła dumnie na swojego synka.
– Mamo, zgubiłem się! Gdzie byłaś? – zapytał rozżalony Bułanek.
– Kochanie, byłam niedaleko, za tymi krzaczkami, cały czas Cię obserwowałam. Widziałam, że zaprzyjaźniłeś się już z naszym Bzykiem. Kasztanka pomachała ogonem do trzmiela, który leciał już dalej, bo zauważył wolne miejsce przy dorodnej różowo-białej stokrotce.