Był pogodny wielkanocny poranek. Olek i Marysia biegali po podwórku Dziadków, trzymając w rękach kolorowe pryskawki w kształcie jajek. Nie mogli się doczekać Lanego Poniedziałku. Był on bowiem dla dzieci, największą atrakcją całych Świąt Wielkanocnych. Jeziorko Wrzecionko, które było dosłownie w zasięgu ich rąk, sprawiało, że wodnych zabaw nie było końca. Olek, z mokrymi po łokcie rękawami, zamierzał się już na Marysię z zieloną, większą od niego samego, konewką Babci Ilonki. Jego niecne zamiary przerwał jednak hałas, który dał się słyszeć zza płotu. To u gospodarza Jana, który mieszkał po sąsiedzku coś się działo… Kto tylko był w domu biegł do stajni. Olek i Marysia, przyklejeni do zimnych szczebelek płotu, patrzyli z zaciekawieniem na całe to zbiegowisko. Z zapartym tchem i otwartymi szeroko buziami, wyczekiwali, choć sami nie wiedzieli czego. Najchętniej otworzyliby furtkę i pobiegli sprawdzić co się tam stało. Wiedzieli jednak dobrze, że nie wolno im było wychodzić za ogrodzenie bez opieki. Wyczekiwanie dzieci przerwało wołanie Babci:
– Dzieci! Chodźcie! Drugie śniadanie na stole!
Olek i Marysia przypomnieli sobie właśnie, że przed wyjściem z domu, poprosili Babcię o naleśniki. Mimo, że była Wielkanoc i przeróżnych smakołyków było u Dziadków aż nadto, na ich ulubione danie zawsze był doby czas. A że dla Babci Ilonki zrobić naleśniki to tak, jak zagotować wodę na herbatę, prośba dzieci została spełniona. I w taki oto sposób Olek i Marysia zapomnieli o całym zajściu u Gospodarza Jana, które dopiero co przykuło ich uwagę. Tak samo szybko, jak biegli przed chwilą do płotu, żeby zobaczyć co się stało, pędzili teraz do kuchni, wabieni słodkim zapachem naleśników. Wpadli do domu, przewracając się przez próg. Gdyby nie to, nawet by nie zauważyli, że mają na nogach buty- jak się okazało – w błocie po samiutkie kostki. Była przecież wczesna wiosna. Ziemia nie wyschła jeszcze po zimowych roztopach i kleiła się do obuwia, jak ciastolina do palców. Kiedy już wszystko, co należało, zostawili w korytarzu, Olek i Marysia ruszyli, kto pierwszy, do jadalni. Dopadli stołu i wtem usłyszeli głos Dziadka Leszka:
– Hola, hola! A ręce umyte?
Dzieci popatrzyły na Dziadka rozczarowane.
– Ileż to rzeczy trzeba najpierw zrobić, żeby móc w końcu zjeść swoje ulubione naleśniki z cukrem? – pomyślała Marysia. Olek, natomiast, stał już przy umywalce w toalecie i mył ręce, ochlapując przy tym wszystko dookoła. Nie miało to jednak dla niego znaczenia – po wcześniejszych zabawach z wodą i tak był cały mokry. Kiedy w końcu dzieci mogły usiąść przy stole, rzuciły się na swoje ulubione danie i pałaszowały je tak, jakby od wczoraj nic nie jadły. Uszy im się trzęsły, a o dokładkę prosiły, zanim jeszcze wszystko zdążyło zniknąć z talerzy.
– A dopiero co posprzątałam po wielkanocnym śniadaniu – pomyślała Babcia, patrząc z radością na umorusane od cukru buzie wnucząt.
– Dzieci, pójdźcie się teraz ładnie pobawić, a ja pozmywam, poprosiła Babcia.
Olek i Marysia nie zdążyli jeszcze rozłożyć swoich zabawek na podłodze, a już wołał do nich Dziadek Leszek:
– Dzieci! Ubieramy się! Idziemy na dwór! Mam dla Was niespodziankę.
Połączenie słów „dwór” i „niespodzianka” zwiastowało coś niezwykle atrakcyjnego. Buty i kurtki zostały nałożone tak szybko, jak nigdy dotąd i dzieci już stały w progu, przebierając nóżkami. Znów czekały, nie wiedząc na co. Czuły natomiast, że będzie to coś niesamowitego… Nie zdawały sobie jednak sprawy, że to, co się za chwilę wydarzy, będzie jedną z piękniejszych przygód ich dzieciństwa.
– To co? Gotowi? – Zapytał Dziadek Leszek.
Dzieci chwyciły Dziadka za ręce i razem ruszyli w kierunku furtki. Tym razem Olek nacisnął klamkę bez wahania – byli przecież pod opieką Dziadka. Mogli więc bez obaw opuścić podwórko. Marysia wesoło podskakiwała, widząc, że Dziadek prowadzi ich w kierunku gospodarstwa sąsiada Jana. Czego tam nie było! To piesek Burek pomerda ogonkiem na powitanie, to jego towarzyszka Chmurka uśmiechnie się, pokazując przy tym swoje białe kiełki, to kotek Puszek połasi się z nadzieją na pieszczoty. Innym razem gąska Balbinka zasyczy, przeganiając kaczkę Kłapaczkę, która zajęła jej kałużę, albo Kózka Skoczna Nóżka obgryzie Gospodarzowi kalosze, myśląc, że to jakiś smakołyk.
– Dziadku, Dziadku! Pójdziemy nakarmić króliczki? – zapytał Olek. Było to jego ulubione zajęcie w zagrodzie Gospodarza Jana. Olek zapominał już o niespodziance, na którą dopiero co tak czekał.
– Najpierw chodźmy do stajni, chcę Wam coś pokazać – odpowiedział Dziadek – Tylko musicie być bardzo cichutko.
– Cichutko? Dlaczego mamy być cicho? Przecież jeszcze przed chwilą był tu taki harmider – Olek przypomniał sobie poranne zajście w zagrodzie.
Dzieci weszły do stajni spokojnie, jak prosił Dziadek. Marysia, która dopiero co radośnie podskakiwała, szła teraz na paluszkach, ściskając mocno rękę Dziadka. Zbliżyli się powolutku do boksu Klaczy Kasztanki i zobaczyli coś, czego zupełnie się nie spodziewali. To był najpiękniejszy widok na świecie! Kasztanka lizała leżącego na sianku, małego źrebaczka. Dzieci z radości nie wiedziały co ze sobą zrobić. To było istne szaleństwo! Marysia chciała koniecznie przytulić tego malca i wyciągała w jego kierunku rączki. Zapominała, by być cichutko i co chwila wykrzykiwała: Jaki on śliczniutki! Olek gramolił się na poręcz boksu Kasztanki, by przywitać się z nowym przyjacielem. Szczęśliwie, Dziadek zdążył powstrzymać dzieci. Wytłumaczył im, że źrebaczek dopiero co się urodził i razem ze swoją mamą, potrzebują teraz dużo spokoju. Nie wolno ich dotykać ani zbyt blisko do nich podchodzić – mówił – Na przytulanki i wspólne zabawy przyjdzie jeszcze czas. Dzieci były zachwycone! Nie mogły sobie wyobrazić piękniejszej niespodzianki z okazji Wielkanocy. Wróciły do domu i przekrzykiwały się, opowiadając Babci, co je spotkało.
– Maryniu, Olciu, powolutku – uspokajała je Babcia – po kolei, nic nie rozumiem, kiedy mówicie naraz.
Dopiero wtedy dzieci trochę ochłonęły. Udało się im opowiedzieć, co się wydarzyło. Że klacz Kasztanka urodziła małego źrebaczka, że jest przepiękny, że go widziały, ale nie wolno go na razie dotykać ani do niego podchodzić, że mama liże swojego malca, żeby był zdrowy i żeby miał ładną sierść. A kiedy tak opowiadali Babci Ilonce o swojej przygodzie, Olek, zdał sobie sprawę z tego, że całe to poranne zamieszanie u Gospodarza Jana, było związane właśnie z narodzinami małego źrebaczka.
– A jaki kolor ma ten mały konik? – zapytała nagle Babcia.
– Jak bułeczka! – wykrzyknęła uradowana Marysia.