Od jakiegoś czasu budują nam w S6. Super! Mój P. będzie miał 15 min. do pracy a nie 0,5 godziny – jak teraz. Pozbędziemy się nieco korków. I w ogóle świat idzie do przodu. Czyżby? To dlaczego, kiedy wjeżdżam w strefę robót drogowych w tym miejscu, a dzieje się tak każdego dnia, bo tamtędy prowadzi moja droga do pracy, oraz droga na Kościerzynę, czyli do moich rodziców, odruchowo odwracam głowę, a w oczach stają mi łzy, które ukradkiem wycieram? Może to dziwne, bo nie jestem zielonym fanatykiem, a przynajmniej nigdy nim nie byłam. Co też nie znaczy, że nie czułam się związana z przyrodą. Wręcz przeciwnie, nie wyobrażam sobie mojego życia w oderwaniu od natury, tym bardziej, że wychowałam się na wsi nad jeziorem w otoczeniu lasów. Co więcej, ostatnio nie potrafię sobie wyobrazić tego, że do końca życia miałabym mieszkać w mieście. Dotychczas uważałam jednak, że postęp cywilizacji, jeśli dobrze wyważony i kontrolowany, może przebiegać bez większej szkody dla fauny i flory. A tu każdego dnia, krajobraz, który niechętnie obserwuję zza okna samochodu, uświadamia mi, że chyba jednak tak nie jest.
A od czego tak odwracam głowę? Od całych połaci wyciętego lasu. Wyrżniętego w pień. Od poukładanych równiutko stosów drewnianych bali. Od hałd sterczących korzeni. Od piętrzących się między nimi gałęzi. A wszystko to ma na placu budowy swoje miejsce. Jest pięknie posortowane: konary odrąbane od pni, jak kończyny oderwane od korpusów, korzenie przycięte najniżej jak się da, by nic się nie zmarnowało i w końcu długie, dorodne, proste jak strzała (niegdyś nawet strzeliste), pniaki drzew. Pomiędzy tym wszystkim nowoczesne maszyny, zaprojektowane przez mądrych konstruktorów, systemy pracy wymyślone przez wybitnych inżynierów, na końcu robotnicy, wykonujący polecenia swoich przełożonych. Wszyscy uwijający się, by sprostać zobowiązaniom i zrealizować założony plan… Machina 21 wieku. Nigdy wcześniej nie przyznawałam się do moich myśli w tej kwestii, ale odwracam głowę na widok tych stert nagich drzewnych ciał, bo kojarzy mi się on z obrazami ofiar holokaustu. Patrzę na góry powyrywanych korzeni i odrąbanych gałęzi i widzę stosy ludzkich zwłok, które trafią za chwilę do odpowiednich pieców na spalenie. Patrzę na poukładane pnie i widzę posegregowane ludzkie korpusy, z których coś jeszcze da się wykorzystać. Może złoty ząb? Może tłuszcz? Skórę? Nic się nie zmarnuje. Nazizm też stworzył niemal idealny system. System, którego celem była realizacja tragicznej wizji szaleńca, który zaraził nią całe rzesze. Możliwe, że na początku idea wcale nie była tak potworna. Możliwe, że dopiero potem wszystko rozwinęło się w tak okrutny sposób… Wiem, że porównanie jest drastyczne. Ale co, jeśli żyjące jeszcze obok drzewa, patrzą na te stosy swoich nieżyjących już braci, którym poderżnięto korzenie, jak kiedyś Ci, którym udało się uniknąć komory gazowej, na tych, którzy tego szczęścia nie mieli? Co, jeśli te przepiękne buki patrzą i płaczą nad swym beznadziejnym losem, który im zgotowaliśmy, jak kiedyś ofiary holokaustu płakały nad losem, który zgotował im tamten świat? Ja przynajmniej mogę odwrócić głowę od tego widoku. One stoją i patrzą. Patrzą i płaczą. Łkają w rozdzierającej duszę ciszy, bo nikt ich nie słyszy. Nie mogą nic zrobić. Zero szans na ucieczkę. Zero szans na obronę. Zero szans na to, by ktoś je wysłuchał, zrozumiał, by zobaczył w nich istoty żywe. A co, jeśli z perspektywy populacji drzew pojęcie „cywilizacja” ma podobne znaczenie do naszego słowa „holokaust”? Co, jeśli Ci znienawidzeni dziś, często wyśmiewani za swój fanatyzm „zieloni”, z perspektywy świata flory są jak kiedyś Ci, którzy narażając swoje życie, dawali schronie Prześladowanym w swoich piwnicach? A ja boję się przyznać do swoich myśli, bo obawiam się wyśmiania…? Jesteśmy jak taran. Wyrzynamy w pień wszystko, co stanie na drodze w realizacji naszych postępowych planów. Warstwy ziemi zdarte do żywego, krwawią glinianą mazią. Egoistycznie panoszymy się na tej planecie, jakbyśmy byli na niej najważniejsi. Bezpardonowo realizujemy nasze wizje. Po najmniejszy skrawek lasu sięgamy jak po swoje. Przyświeca nam przecież szczytny cel – rozwój cywilizacji. A po nas choćby zrąb… Jesteśmy zarażeni chorobami 21 wieku: pośpiechem, postępem technologicznym, konsumpcjonizmem, komercjalizmem. Schorzenia te stały się dla nas normą, a tych, którzy stają w obronie natury, postrzegamy często jako fanatyków. A co, jeśli jest na odwrót? Jeśli to my jesteśmy opętani szaloną wizją, która z wiekowej perspektywy drzew jest oznaką totalnej degeneracji, demoralizacji, totalnej degrengolady i dąży do katastrofy? Stoję czasem pod takim starym wielkim dębem i zastanawiam się czy on nie patrzy na mnie z politowaniem. W geście bezsilności rozkłada swe dostojne konary. Zapyta ktoś czy nie jestem pod wpływem „Sekretnego życia drzew”. Prawdą jest, że dawno temu zaczęłam czytać tę książkę, ale jakoś nie mogę przez nią przebrnąć. Mimo, że poruszane w niej problemy są mi bardzo bliskie i podpisuję się obiema rękami pod tym, co udało mi się przeczytać, to to, o czym pisze Peter Wohlleben nie jest dla mnie zaskakujące. Jest natomiast naukowym potwierdzeniem mojego przekonania dotyczącego życia drzew. Autor, który jest wybitnym dendrologiem, poprzez swoje wieloletnie badania i obserwacje udowadnia, że drzewa to istoty żywe, które tworzą rodziny, budują relacje społeczne, komunikują się, czują, pomagają sobie, mają swoje priorytety, uczą się poprzez doświadczenie, lubią żyć w grupach, choć bywają też indywidualistami. Polecam tę pozycję i mam nadzieję, że samej uda mi się ją dokończyć. Książka jest bardzo ciekawa, pouczająca, choć jak dla mnie, napisana niełatwym językiem. Czytając, czuje się, że ma się do czynienia z pisarzem– naukowcem. Dla osób, które nigdy nie myślały o drzewach jako istotach żywych, czujących, tworzących własny system wartości – nie tak wcale daleki od naszego ludzkiego, książka może okazać się odkrywcza. Może też dzięki niej, więcej osób inaczej spojrzy na temat rozwoju cywilizacji. Może uda się nam nadać nieco inny kierunek niepokojącym zjawiskom naszych czasów. Tak bardzo bym chciała, żeby okazało się, że symbioza ludzi i przyrody jest możliwa, że nie jest tylko marzeniem naiwnego dziecka.
Zanim też ktokolwiek zarzuci mi hipokryzję, wszak sama na każdym kroku korzystam z „dobrodziejstw” będących osiągnięciami cywilizacyjnymi, sama chciałabym posypać głowę popiołem. Tak – jestem słaba, jestem wygodna i choruję na chroniczny brak czasu napędzany pośpiechem. Jednak coraz częściej uświadamiam sobie, że wpadam we własne sidła. I bardzo, ale to bardzo chciałabym wierzyć w to, że można się z nich jeszcze wydostać, i że ludzkość może zmienić kierunek swojego rozwoju. Musielibyśmy pewnie zacząć od zastanowienia się nad tym, czym dla każdego z nas ów rozwój jest. Jestem wręcz przekonana, że żyjąc w zgodzie z naturą (przepraszam za wytarty frazes), byłoby nam wszystkim znacznie lepiej. Chciałabym dożyć czasów, kiedy wyrażenie rozwój cywilizacji będzie kojarzyło się z harmonią, spokojem, poczuciem bezpieczeństwa. Dążeniem do osiągnięcia stanu równowagi między naturą a techniką. I cały czas wierzę (mam nadzieję, że nie naiwnie), że jedno nie wyklucza drugiego.
Dziękuję pięknie, Mamo Felinki 😉 Ściskam.
Czytam, pozdrawiam, bardzo mi się podoba, że zapisujesz te myśli i chwilę. Trzymam kciuki za ciąg dalszy! 🙂